vendredi 11 septembre 2015

Lizbona - podsumowanie i krótka refleksja

I tak dobiega końca mój pobyt w Lizbonie. Wciąż jestem niespakowana, a co gorsze - niepogodzona z koniecznością wyjazdu. Wczoraj wieczorem trochę zabalowałam na starym mieście z kolegą z Polski, też studentem grafiki, który dopiero co przyjechał tutaj na miesiąc. Ze łzami w oczach (i z Super Bockiem w ustach) żegnałam Alfamę, rzekę Tejo i widok na podświetlony most 25 de Abril. Na pewno jeszcze tu powrócę.
Podsumowując, był to naprawdę bardzo udany wyjazd. Wbrew obawom moim i mamy, dałam radę nie umrzeć z głodu! Co więcej, chyba nawet przybrałam na wadze, ale mniejsza z tym. Był to mój pierwszy raz, kiedy zupełnie sama zamieszkałam z dala od rodziny, w kraju, w którym nigdy przedtem nie byłam. To takie moje małe osiągnięcie.
Z całego tego wyjazdu na staż, najmniej podobał mi się... staż. Może jednak nie po drodze mi z grafiką komputerową. Nauczyłam się paru przydatnych sztuczek w Photoshopie, pierwszy raz miałam styczność z webdesignem. Jest co wpisać do CV, w razie gdyby nie wypalił mój wielki plan zostania Malarką przez duże M.
Natomiast najważniejsza lekcja, jaką wyciągnęłam z pobytu za granicą, to że ludzie mogą lubić i szanować siebie nawzajem bez względu na swoje pochodzenie, wygląd, poglądy i bariery językowe. Mieszkałam z Francuzami, Brazylijką i Niemką. Ostatnio wprowadziło się do nas małżeństwo dwojga facetów z Brazylii, z których żaden nie mówił po angielsku. Mimo to, wystarczyły uprzejme uśmiechy i zwykłe „Bom dia!”, żeby podtrzymać przyjazną atmosferę w domu. Pierwszy raz miałam styczność z Bengalczykami i Australijczykami. Wczoraj przy piwie pewien Kurd docenił moje zdolności wokalne, kiedy do paczki papierosów Che śpiewałam „Hasta siempre, comandante” (aż tak źle ze mną było). Portugalczykom przydałoby się poświęcić osobny post, w końcu ich spotkałam tu najwięcej.
Każdy człowiek był na swój sposób wyjątkowy, miał swoje zainteresowania, aspiracje i cele w życiu. Nie mogłabym wrzucić do jednego worka nawet dwójki poznanych tu ludzi, choćby nieważne jak wiele ich na pozór łączyło.
W Polsce ostatnio trąbi się o niebezpiecznej fali uchodźców. Podaje się różne liczby, raz czytałam o kilku tysiącach, innym razem o setkach tysięcy uciekinierów z państw ogarniętych wojną. Media pokazują sprzeczny obraz społeczności uchodźców, pośród nich także ludzi odmawiających dostosowania się do norm kulturowych danego państwa, a wręcz brutalnie narzucających własne. W internecie roi się od nienawistnych komentarzy nawołujących do przemocy wobec muzułmanów, którzy z definicji są uważani za przestępców, seksistów, brudasów... Nie wątpię, że znalazłyby się jednostki, które ten stereotyp potwierdzają. Dlaczego jednak mają na tym cierpieć niewinni ludzie uciekający od jednego niebezpieczeństwa, by nieuchronnie narazić się na kolejne? Wrogość, brak poszanowania dla odmienności i nacjonalizm można spotkać niemal na całym świecie. Wnioskując po wypowiedziach Polaków na portalach społecznościowych - również u nas w kraju. Jak dla mnie jest to sytuacja, w której nie ma jednego dobrego rozwiązania. Wiem natomiast, że nic nie da rozpowszechnianie kłamliwych i krzywdzących stereotypów. Pomaganie uważam za obowiązek swój jako obywatelki - nie Polski, nie Europy, ale Ziemi, którą przyszło mi dzielić z różnymi ludźmi o równoważnym prawie do zamieszkiwania tej planety.

Aucun commentaire:

Enregistrer un commentaire