mardi 25 août 2015

Pokéfan na praktykach w Lizbonie


Mijają dwa miesiące odkąd przyjechałam na praktyki wakacyjne do Portugalii. Przed wyjazdem myślałam, że tylko zaliczę staż i wrócę bez żalu do Polski. W zasadzie okazało się, że praca w studio graficznym to najnudniejsza część tego wyjazdu. Zostały mi jeszcze dwa tygodnie pobytu w Lizbonie. Od paru dni kombinuję tylko co zrobić, żeby tu możliwie szybko powrócić!


W niedzielę zupełnie niespodziewanie otrzymałam wiadomość o dodatkowych trzech dniach wolnego od pracy. Wszyscy są na wakacjach i jeszcze do czwartku nikogo nie będzie w biurze. Supervisorka spytała przez telefon, czy mnie to zmartwiło. Ależ skąd!!! Proszę korzystać z kolejnych dni urlopu, droga pani, do zobaczenia w czwartek! Pogoda co prawda jest ostatnio mało plażowa - nie taka, jak na zdjęciu powyżej. Wczoraj postanowiłam więc wybrać się na zwiedzanie wschodniej części miasta, do okolic stacji Oriente.




Architektura tego miejsca znacznie różni się od starej części Lizbony, którą miałam okazję zobaczyć dotychczas. Spacerując po Parque das Naçoes obfotografowałam kolejkę linową ciągnącą się przez kilkaset metrów wzdłuż linii brzegowej. Tak się nakręciłam na te wagoniki, że w końcu sama do jednego wsiadłam. 4€ za całe 5 minut wyśmienitej rozrywki!!! Dla mnie to niezła okazja, ale można się spierać.

Od wczoraj mam nową współlokatorkę, 23-letnią Holenderkę. Po każdym posiłku myje zęby szczoteczką elektryczną i zamyka pokój na klucz, kiedy wychodzi z domu. Mieszkamy teraz we trójkę z Francuzem, moim równolatkiem. Ostatnio przez półtora tygodnia gościliśmy dodatkowego współlokatora, kolegę tego Francuza. Pierwszy raz miałam styczność z Mulatem, który otwarcie deklarował się jako rasista (pomijając to, że w ogóle znam bardzo mało Mulatów). Studiował przez pewien czas jakiś kierunek artystyczny, więc przynajmniej zawsze miałam z nim jakiś wspólny temat do rozmowy w przerwach od brechtania z niepoprawnych politycznie żartów o czarnych i Arabach. Na początku Mulat umówił się z paryżaninem, że ten pierwszy będzie gotować, a ten drugi - zmywać po posiłkach. I tak przez kilka dni w naszej kuchni powstawały dania godne szanującej się francuskiej knajpy, podczas gdy w zlewie piętrzyły się warstwy brudnych naczyń i sztućców. Odkąd Mulat wyjechał i ostatnia partia talerzy wróciła na półkę, problem został wyeliminowany. Francuz nie umie ugotować nic bardziej skomplikowanego niż makaron z sosem (podobnie jak ja), więc nie robi więcej bałaganu. Wczoraj ładując do zamrażalnika paczkę paluszków rybnych, zauważyłam, że już od paru tygodni leżą tam dosłownie pokłady żarcia... warzywa, frytki, chleb, a nawet lody. Domyślam się, że nie należą do Francuza, tylko pewnie kolega Mulat nam to wszystko zostawił. Trzeba będzie coś z tym zrobić. A najlepiej - zjeść.

Aucun commentaire:

Enregistrer un commentaire