mercredi 30 septembre 2015

Flu outbreak in Metz

Weakened by my poor diet and the ever-changing weather conditions, I obviously got affected by the autumn pandemic of influenza. The fever has gone away, but I still feel mildly debilitated. What better time to write a blog post?
My second week of school has been going alright. I'm getting used to the environment, talking to people, meeting my professors. So far I've only encountered some minor problems with French being the language of instruction. In fact, most troubles emerge only after I try to speak English. I made a mistake of using an English phrase while talking to my drawing teacher, who immediately assumed I couldn't speak a word of French. He summoned a poor French girl to come over and translate what he wanted to say. Of course, I could perfectly understand what he meant, yet I found listening to both of them too entertaining to interrupt. Cruel, maybe, but I bet these French people feel the same about my attempts to articulate something using their wicked language.
The English course shall be fun, I presume. During this week's class we got to introduce ourselves to the teacher, who originally comes from Turkey. Some students were shy as they spoke, but there were quite a few who could say more than a brief introduction.
Yesterday's drawing class got me a bit disappointed in some of the students' skills... No, really. Compared to people from my study group in Gdańsk, their technique is at a relatively low level (on average, 'cause I've seen a few good ones too).
What really annoys me about this school is the overloaded timetable. In high school I aqcuired the infamous habit of skipping classes, unless presence is highly demanded. During my second semester of studies in Gdańsk, I didn't go to a single lecture about history of modern art and totally got away with it. Not to mention the fact that I hardly if ever came to school on Fridays. I attended painting classes every two weeks, just to show what I had done at home or to greet my lovely professor. I would spend roughly 10 to 12 hours per week at school and do assignments at home. In Metz all teachers stress that presence during classes is compulsory and has a significant influence on the final grade. As a result, I need to stay at school for no less than 8 up to 10 hours, which is absolute madness. I generally like to work in solitude, when there is no noise, no one to watch me from behind. Hopefully the quality of my work will make up for frequent absence, because I can't afford to spend time in classrooms if I can do the same thing at a prefered environment.
I'm going to take a nap. Tomorrow I definitely have to come to school, so I need to be well rested. Yesterday I must have given the flu to at least five people. The French should really reconsider their habit of greeting people with kisses, especially at this time of the year.

dimanche 27 septembre 2015

Crash test

Salut! Właśnie minął mój pierwszy tydzień szkoły. Od wtorku do czwartku prowadzone były warsztaty, podczas których pracowaliśmy grupowo nad różnymi, przedziwnymi projektami. W ciemno zapisałam się na zajęcia pod tytułem "Crash test". Długo by tłumaczyć, na czym to polegało, zwłaszcza, że sama do tej pory nie bardzo rozumiem... Razem z koleżanką przez trzy dni pracowałyśmy intensywnie nad projektem, który co chwila okazywał się nietrafiony. Na koniec koleżanka trochę przejęła inicjatywę i wspólnie doprowadziłyśmy ten twór do formy ostatecznej, którą zaprezentowałyśmy podczas wystawy wieńczącej warsztaty. Póki co, rzuciła mi się w oczy jedna różnica między ASP w Gdańsku a szkołą w Lorraine. Podczas gdy u nas ważniejsze jest wykonanie niż pomysł, tutaj jest zupełnie na odwrót - najpierw filozofia, potem wrażenia estetyczne. Osobiście nie jestem zwolenniczką takiego podejścia, ale może dzięki temu nauczę się czegoś nowego...





Zbliżenia na nasz tajemniczy projekt. Pozostawiam dowolność interpretacji. Spodobała mi się przestrzeń wystawiennicza w tej szkole. Wolę naturalne światło od sztucznego, które zazwyczaj spotyka się w galeriach. Za wielkimi oknami roztacza się widok na esplanadę przed budynkiem.


Dzisiaj spotkałam się znowu z koleżanką Rumunką. Był to zarówno początek jak i koniec mojej socjalizacji w ten weekend. Wracając do akademika, natknęłam się na sąsiada, który wreszcie odpowiedział mi na "cześć"! Jestem w stanie zrozumieć, że nie bardzo miał ochotę na pogawędki, kiedy mijaliśmy się na korytarzu z rolkami papieru toaletowego w dłoniach. Tym razem przedstawił się i zaoferował pomoc w razie potrzeby. Niebawem chyba rzeczywiście będę musiała się do niego zwrócić z prośbą o udostępnienie lodówki. Moja nadal nie została naprawiona.

dimanche 20 septembre 2015

Metz - wymiana zagraniczna z elementami survivalu

W środę przyjechałam z tatą samochodem do Metz. Przed wyjazdem pół dnia błagałam mamę, żeby nie pakowała mi więcej rzeczy. Francja to przecież cywilizowany kraj, mają w akademikach wspólne garnki, naczynia, sztućce i kołdry! No dobra, to się może przydać, ale papier toaletowy?! Naprawdę?! Cóż... Mamo, zwracam honor. We wszystkie z wyżej wymienionych rzeczy musiałam zaopatrzyć się na miejscu. Pomogła mi w tym tutejsza niezawodna koordynatorka wymiany międzynarodowej, która w piątek przekazała mi dwie wielkie torby z rzeczami niezbędnymi do przetrwania tego semestru na kampusie Saulcy. Przez ostatnie kilka dni spacerowałam po okolicy, a dziś poznałam dziewczynę z akademika, która przyjechała tu na Erasmusa z Rumunii. Mówiła, że jest w Metz już drugi raz - widocznie musiało jej się spodobać za pierwszym. Jedyne, na co narzekała, to jej poprzedni akademik. Podobno to, co mamy tutaj to luksus! W takim razie pozostaje mi cieszyć się z tego, co mam...
Metz to całkiem ładne miasto. Jest tu dużo zabytkowej architektury i zieleni. Jeszcze nie zwiedziłam wszystkiego. Mam czas.





mardi 15 septembre 2015

Arkowcy, Arkowcy...


W niedzielę byłam na meczu Arki Gdynia z Miedzią Legnica. Wynik 2:0 dla nas! Hurra! Trochę jednak popsuły mi rozrywkę te ksenofobiczne wstawki rozbrzmiewające na trybunach. Nie mam zamiaru, za przeproszeniem, "j*bać islamu" ani skandować "biała Polska - narodowa". Ciekawe, jak to drugie ma się do faktu, że w tym samym czasie po boisku biegał Brazylijski napastnik, Marcus da Silva. Mam nadzieję, że to pierwszy i ostatni raz kiedy usłyszałam treści rasistowskie na stadionie Arki. Kibole tak przejęci byli szkalowaniem muzułmanów, że ani razu nie obrazili wiadomego klubu piłkarskiego z Gdańska. To dopiero kryzys.


samedi 12 septembre 2015

One night stay in Szpetal Górny

Now that I'm in Poland, I no longer have to miss speaking, nor writing in Polish. Ę-s, Ą-s, Ź-s, Ś-s are present everywhere, and not just in my laptop's interface. "Home, sweet home" I would have said, if not for the fact that I am quite literally not at home yet.
Instead, I am spending the night at my grandparents' place. They're leading a quiet, country life in a village called Szpetal Górny. If I was to point out a single thing that's peculiar about this place... I wouldn't know what to say, really. Just a forest, a church and grass fields with wild hares popping up every once in a while, that's pretty much it. Cows moo, horses neigh, birds chatter and we sit at home watching TV, 'cause the temperature outside is something around 10°C and it's been raining all day. I also had to make up for the hours of restlessness caused by the all-night flight from Lisbon. After I'd had breakfast in Szpetal, I slept for seven hours straight. I also brought port wine for my family to try, but I've had none myself. As a recent resolution, I decided to give up drinking alcohol for some time. Firstly, because I drank every single night when I was in Lisbon, which made me feel sorry for my poor liver. Secondly, because I've found out I put on weight due to the copious amounts of beer I was having throughout my stay.
My mom and stepdad are here with me, too. They wanted me to make a little show-and-tell with the pictures I'd taken in Portugal. It's tough being the quiet one in a family full of quick-tempered, noisy people. I uttered a total of ten words maybe, so loudly were they commenting on the pictures and other, completely unrelated matters. The funny thing about listening to my grandparents talk is that they use old-fashioned, Kuyavian expressions, some of them hard to comprehend. Polish being my mother tongue in no way helps me to understand the verb "wyfasować", but apparently it works in many contexts as my grandpa says it a lot.
Today was not the best day to take photos, but here are some old ones I took this summer before going to Lisbon.

 



My grandparents have two dogs. They're over 5 years old, but they still look like puppies. Kinda weird, but not that I mind.



vendredi 11 septembre 2015

Lizbona - podsumowanie i krótka refleksja

I tak dobiega końca mój pobyt w Lizbonie. Wciąż jestem niespakowana, a co gorsze - niepogodzona z koniecznością wyjazdu. Wczoraj wieczorem trochę zabalowałam na starym mieście z kolegą z Polski, też studentem grafiki, który dopiero co przyjechał tutaj na miesiąc. Ze łzami w oczach (i z Super Bockiem w ustach) żegnałam Alfamę, rzekę Tejo i widok na podświetlony most 25 de Abril. Na pewno jeszcze tu powrócę.
Podsumowując, był to naprawdę bardzo udany wyjazd. Wbrew obawom moim i mamy, dałam radę nie umrzeć z głodu! Co więcej, chyba nawet przybrałam na wadze, ale mniejsza z tym. Był to mój pierwszy raz, kiedy zupełnie sama zamieszkałam z dala od rodziny, w kraju, w którym nigdy przedtem nie byłam. To takie moje małe osiągnięcie.
Z całego tego wyjazdu na staż, najmniej podobał mi się... staż. Może jednak nie po drodze mi z grafiką komputerową. Nauczyłam się paru przydatnych sztuczek w Photoshopie, pierwszy raz miałam styczność z webdesignem. Jest co wpisać do CV, w razie gdyby nie wypalił mój wielki plan zostania Malarką przez duże M.
Natomiast najważniejsza lekcja, jaką wyciągnęłam z pobytu za granicą, to że ludzie mogą lubić i szanować siebie nawzajem bez względu na swoje pochodzenie, wygląd, poglądy i bariery językowe. Mieszkałam z Francuzami, Brazylijką i Niemką. Ostatnio wprowadziło się do nas małżeństwo dwojga facetów z Brazylii, z których żaden nie mówił po angielsku. Mimo to, wystarczyły uprzejme uśmiechy i zwykłe „Bom dia!”, żeby podtrzymać przyjazną atmosferę w domu. Pierwszy raz miałam styczność z Bengalczykami i Australijczykami. Wczoraj przy piwie pewien Kurd docenił moje zdolności wokalne, kiedy do paczki papierosów Che śpiewałam „Hasta siempre, comandante” (aż tak źle ze mną było). Portugalczykom przydałoby się poświęcić osobny post, w końcu ich spotkałam tu najwięcej.
Każdy człowiek był na swój sposób wyjątkowy, miał swoje zainteresowania, aspiracje i cele w życiu. Nie mogłabym wrzucić do jednego worka nawet dwójki poznanych tu ludzi, choćby nieważne jak wiele ich na pozór łączyło.
W Polsce ostatnio trąbi się o niebezpiecznej fali uchodźców. Podaje się różne liczby, raz czytałam o kilku tysiącach, innym razem o setkach tysięcy uciekinierów z państw ogarniętych wojną. Media pokazują sprzeczny obraz społeczności uchodźców, pośród nich także ludzi odmawiających dostosowania się do norm kulturowych danego państwa, a wręcz brutalnie narzucających własne. W internecie roi się od nienawistnych komentarzy nawołujących do przemocy wobec muzułmanów, którzy z definicji są uważani za przestępców, seksistów, brudasów... Nie wątpię, że znalazłyby się jednostki, które ten stereotyp potwierdzają. Dlaczego jednak mają na tym cierpieć niewinni ludzie uciekający od jednego niebezpieczeństwa, by nieuchronnie narazić się na kolejne? Wrogość, brak poszanowania dla odmienności i nacjonalizm można spotkać niemal na całym świecie. Wnioskując po wypowiedziach Polaków na portalach społecznościowych - również u nas w kraju. Jak dla mnie jest to sytuacja, w której nie ma jednego dobrego rozwiązania. Wiem natomiast, że nic nie da rozpowszechnianie kłamliwych i krzywdzących stereotypów. Pomaganie uważam za obowiązek swój jako obywatelki - nie Polski, nie Europy, ale Ziemi, którą przyszło mi dzielić z różnymi ludźmi o równoważnym prawie do zamieszkiwania tej planety.

lundi 7 septembre 2015

Bom fim de semana


Krótka notka z pracy.
Z dobrych wiadomości: znalazło się dla mnie miejsce w akademiku w Metz! Hurra, mam gdzie mieszkać po przyjeździe do Francji 16 września. W piątek chciałam uczcić to ze znajomymi z Włoch... Jednak zanim napisali co robimy i o której godzinie, byłam już po wydudnieniu półtoralitrowej butli Super Bocka. Innymi słowy, niezbyt skora (ani nawet zdolna) do wyjścia. W sumie, odkąd tu przyjechałam nie miałam jeszcze okazji porządnie napić się do monitora, a szkoda, bo lubię. 
W sobotę odwiedziłam znajomego Francuza. Nareszcie miałam okazję poznać dwójkę jego synów (7 i 14 lat). Graliśmy we francuską wersję Cards Against Humanity. Trochę mnie zdziwiło, że Francuz pozwala dzieciom uczestniczyć w tak nieprzyzwoitej grze. Zdradził mi jednak, że uprzednio wyjął z talii najodważniejsze karty. Sam nie potrafiłby wytłumaczyć siedmiolatkowi czym jest np. „gra wstępna”. Przez resztę wieczoru opowiadaliśmy sobie ze starszym synem niepoprawne politycznie dowcipy. Pomyślałam, że w sumie mają farta te dzieciaki. Ojciec Francuz nauczył je mówić po francusku, portugalski jest ich językiem ojczystym, a angielskiego i tak uczą się w szkole i w internecie. Na start są trójjęzyczni - nieźle, nie?



Nieubłagalnie zbliża się mój wyjazd z Lizbony. Odkładam na później notkę pożegnalną. Czas poudawać, że pracuję.